MAKE ME BIO – CO POSZŁO NIE TAK?

Jakiś czas temu na spotkaniu blogerek dostałam ten oto krem. Jest to pierwsze moje spotkanie z tą marką, nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Przeczytałam, że skład jest naturalny, sprawdziłam kilka opinii o nim i nie mogłam się doczekać kiedy zacznę go stosować. Grzecznie jednak poczekałam, aż skończy się mój dotychczasowy krem. Mój entuzjazm niestety nie trwał długo.

 Krem zamknięty jest w szklanym słoiczku o pojemności 60 ml. Pachnie obłędnie, naprawdę czuć w nim prawdziwą pomarańczę, nie jest to chemiczny zapach. Konsystencja kremu wygląda na dość zbitą, twardą, jednak po dotknięciu przekonujemy się, że taka nie jest. Jest to krem o bardzo lekkiej konsystencji. Po pierwszym użyciu byłam nim zachwycona, krem od razu się pięknie wchłonął, nie zostawiając żadnej tłustej warstwy, pozostawił skórę suchą, ale przyjemnie nawilżoną, odżywioną i napiętą.

Producent zaleca stosowanie go rano i wieczorem, jednak ja stosowałam ten krem na dzień, pod makijaż i świetnie sprawdzał się w tej roli. Nie wpływał na jakość ani trwałość makijażu. Idealny lekki  nawilżający krem na dzień. Naprawdę go polubiłam. Nie sądziłam, że tak szybko się rozstaniemy.
Teoretycznie krem nie jest przeznaczony do mojej cery. Jestem posiadaczką cery mieszanej, ze skłonnością do zmian trądzikowych, z którymi jakiś czas temu skutecznie poradził sobie krem Effeclar Duo. Make Me Bio Orange Energy jest przeznaczony do skóry normalnej i wrażliwej. Pomyślałam, że niby nie jest do mojej cery, ale chyba nie powinien mi zrobić krzywdy. Co innego mieć cerę suchą i użyć kremu do tłustej, ale mieszaną i krem do normalnej – to połączenie wydawało mi się bezpieczne.

Niestety bardzo się pomyliłam. Po kilku dniach używania tego kremu zaczęły się pokazywać pierwsze zmiany trądzikowe. Zbagatelizowałam je, wiadomo, że od czasu do czasu coś się pojawia. Niestety to zjawisko się nasiliło, dostałam ogromnego wysypu pryszczy. Zmiany podskórne, ropne na twarzy i szyji, dawno czegoś takiego nie miałam. W dodatku nigdy mi się to nie zdarzyło po żadnym kremie. Obwiniam za to właśnie Orange Energy bo tylko on jest nowy w mojej pielęgnacji. Krem odstawiłam, ratuję się znowu kremem Duo, jeżeli jesteście zainteresowane to mogę napisać co pomogło mojej skórze wrócić do równowagi, jak już uda jej się to zrobić. 

Ehh, jestem szczerze zaskoczona działaniem tego kremu, tym bardziej, że bardzo pozytywnie się do niego nastawiłam. Nie wiem dlaczego moja skóra tak na niego zareagowała. Nie wiem też co mam z nim teraz zrobić, jest prawie cały, ale boję się zacząć go znowu używać.

Macie jakieś doświadczenia z tym kremem? 

Autor: Justyna Skowera